Był taki okres w moim życiu kiedy namiętnie się narkotyzowałem. Lub jak kto woli ćpałem, odurzałem się, wprowadzałem baśniowe elementy do rzeczywistości (jak mawiał Himilsbach o piciu wódki dla odmiany), odlatywałem i permanentnie tkwiłem w stanie euforii czując się jednocześnie wolnym jak ptak i pyłkiem w świecie jaki mnie otacza. Co będzie dziwne na pewno dla niektórych - nie używałem do tego absolutnie żadnych niedozwolonych i zakazanych przez prawo substancji, ani tych legalnie dostępnych również nie. Zwyczajnie i prozaicznie chodziłem po górach. Wdrapywałem się na mniejszą lub większą górkę (tak wiem, wytrawni wydeptywacze górskich szlaków będą pewnie zdegustowani określeniem górka) i siadając na jej szczycie patrzyłem z góry na wszystko dookoła i odlatywałem ze szczęścia. I żadnych mi tu, że może tlenu mało, że pompka nie dawała rady, że lampka rezerwy w głowie świeciła czy innych takich tam. Po prostu w takich chwilach zawsze miałem w głowie refren piosenki starej dobrej punkow...
"Do serca przytul psa, weź na kolana kota. Weź lupę - popatrz pchła! Daj spokój, pchła to też istota. Za oknem zasadź bluszcz. Niech się gadzina wije. A kiedy ciemno już i wszyscy śpią. I matka śpi, ojciec śpi, babcia śpi, córka śpi, żona śpi. Zapylaj georginie..." Dawno temu tak śpiewał bard weteran polskich scen kabaretowych Jan Kaczmarek, głównie kojarzony z (jak byśmy dziś powiedzieli) formacją Elita. I być może przesłanie oryginalne tej jakże melodyjnej pieśni było zgoła inne, niż je dziś tu chcę przedstawić, ale taka jest moja koncepcja, tak ja to widzę... że tak pojadę innym klasykiem. Po krótkiej acz wnikliwej analizie organoleptycznej doszedłem do niepokojącego wniosku - dziś bowiem ze świecą szukać pozytywnych treści w przestrzeni medialnej jaka nas otacza. I nie jest tak do końca, że jest to związane jedynie z naszym wrodzonym narodowym narzekactwem, bo zjawisko braku pozytywnych treści jest zauważalnie globalne. Braki mamy w telewizji, braki mamy w Interneci...